Świat od swojego zarania zorganizowany jest na zasadzie współistniejących kontrastów. Ying i Yang, czarne i białe, dzień i noc, BMW kontra KTM. Kto ostatecznie zwycięży? Kto nosi najważniejsze geny w historii motocyklowej ewolucji? Teraz, gdy KTM usuwa się z pola walki, przypomniałem sobie pojedynek, który stoczyłem gdzieś pod Radzyminem, w czasie chaosu epidemii wirusa Covid 19. Wtedy właśnie, Robert i ja rzuciliśmy się do walki, zostawiając za sobą zrytą ziemię.
Wiemy jaki jest najsłynniejszy w dziejach efekt współpracy Niemców i Austriaków. Bardzo nieciekawy. Pierwsze walki toczyły się na polskiej ziemi. W kraju tonącym w niepewności, ledwie trzy lata wcześniej, dawni sojusznicy sami stanęli naprzeciwko siebie i zebrali potężne armie popleczników. Obóz BMW zjednoczył zastępy zimnych banksterów, kierujących się rozumem i rozsądkiem, zdobywających świat przy pomocy złotej karty w portfelu. Po stronie KTM zbieranina pomyleńców z przekrwionymi oczami z przeróżnych warstw społecznych, których główna cecha wspólna to nadpobudliwość. BMW okopało się na pozycjach i broni ich zaciekle od czasu wprowadzenia broni o nazwie F800GS do masowej produkcji w 2008 r. KTM pretendując do roli władcy bezdroży objawił w 2019 r. swoją wunderwaffe, czyli 790 Adventure oraz przerażającą Adventure R.
Bitwę czas zacząć
Do boju miały stawić się jeszcze Honda Africa Twin 1000 i nowa Yamaha Tenere 700. Jednakże powściągliwy właściciel Hondy w ostatniej chwili zrezygnował, informując, że w nawalance pieniaczy brał udziału nie będzie i nie ma ochoty nic udowadniać. Tenere 700 natomiast odpadała z prozaicznego powodu – plan przewidywał kilkanaście godzin jazdy błotnistymi bezdrożami, gdzie nie uświadczysz stacji paliwowej. Tenerka miała wówczas zbiornik mieszczący zaledwie 16 l i nie miałaby szans dojechać do mety.
Z Robertem rywalizujemy od dawna. To ostry zawodnik. Był przecież na BMW F800GS w Mauretanii. I to sam. Wcześniej dojechał do Afganistanu. Ja też sporo nawinąłem na koła, ale moje najbardziej spektakularne podboje, to przewidywalne Maroko i stabilna politycznie Islandia – w podróży niewiele razy nocowałem na dziko. Tylko raz zaryzykowałem życie w Bośni i Hercegowinie, schodząc z asfaltu na siku, w krzaki, gdzie mogły być miny. Dodatkowo miejsca te odwiedziłem na motocyklach innych niż KTM. Jako pomarańczowy neofita mam więc obowiązek brać się za łby z BMW jak tylko nadarzy się okazja. Od tamtego pojedynku wiele się wydarzyło, ale dobrze pamiętam moment gdy…
Wybiła godzina „W”
Robert napisał, że się spóźni. Strach? Niestety nie, ale spóźnił się 4 minuty, i w Excelu przypisałem pierwsze punkty dla KTM, bo w miejscu zbornym byłem pierwszy – czyli szybszy. Nic dziwnego, mój KTM 790 dysponuje mocą aż 95 KM, BMW ledwo dyszy przy 82 KM. Robert drwi z filozofii KTM zmuszającej inżynierów do wyciągania maksymalnej mocy z każdego silnika: „pierwszy na mecie, a powrót na lawecie”. Zwycięstwo za każdą cenę? Hmm…może jest w tym ziarenko prawdy. Zaczęliśmy delikatnym podjazdem pod niewielką piaszczystą górkę i zatrzymaliśmy się, żeby ocenić siły. Krytycznym wzrokiem zmierzyć prezencję przeciwnika.
Bojowe BMW
Kanciasta sylwetka, duże 21 calowe koło z przodu wyraźnie wskazuje na możliwości maszyny w terenie. Wszystko przyporządkowane prostym funkcjom: łatwo dostępne i czytelne np. łatwy dostęp do akumulatora, do filtra powietrza, nawet do łańcucha gdy maszynę oprzemy na bocznej stopce. Zbiornik palia znajduje się pod kanapą – obniża środek ciężkości i ułatwia tankowanie. To co mnie zawsze niesamowicie irytowało w tej maszynie to oryginalne gniazdo zapalniczki, do którego nie pasuje żadna normalna wtyczka. W każdym razie na pierwszy rzut oka można się w tym klocu zakochać. Ja tak miałem – dopiero po dwóch latach znielubiłem ten motocykl. I…dziś, po wielu latach mimo wszystko wspominam ten motocykl bardzo ciepło.
Pomarańczowa modliszka
Jak ma się odwagę innowatora ryzykanta, a nie zachowawczy charakter, wówczas wybiera się coś z chińskiej oferty albo od KTM, który od dekady wygrywa każdy Dakar, a mimo to wielu motocyklistów nadal podchodzi do tej marki z niepełnym zaufaniem. KTM 790 wygląda jak skrzyżowanie modliszki z wielkim brzuchem z kolorową zabawką. Stonowanego kolorystycznie BMW nie widać na tle krzaków – jak tylko podjedzie KTM nikt nie zauważy, ani BMW, ani tym bardziej okoliczności przyrody. Wypalające gały kolory mają kojarzyć się ze sportem, energią i aktywnością. Na KTM nie musisz jeździć – wystarczy, że masz taki motocykl i już każdy wie, że jesteś psychol i nie warto z tobą zadzierać. Nie wydajesz pieniędzy na wachę a i tak twój image, jako motocyklisty jest potężny. Lecz wygląd to nie jedyne mocne (albo słabe) cechy tego motocykla. Za wrażenie wielkiego obwisłego brzucha odpowiadają dwa zbiorniki paliwa o pojemności 20 L umieszczone na wysokości silnika. Ten sprytny zabieg pozwolił genialnie obniżyć środek ciężkości motocykla, który i bez tego jest najlżejszy w swojej klasie (210 kg do 229 kg BMW). Duże 21 calowe koło z przodu ułatwia pokonywanie przeszkód a 18 calowe z tyłu dodatkowo ułatwia to zadanie (BMW ma koła 21 i 17 cali).
Przeciwnicy się mierzą
BMW może za to pochwalić się większym skokiem zawieszeń (24 do 20 cm z przodu) jednak prześwit pod silnikiem jest już praktycznie identyczny. Moim zdaniem zawieszenie w KTM choć o mniejszym skoku, jest zdecydowanie lepszej jakości niż fabryczny zawias BMW. Kolejny ważny plus dla KTM w kategorii „poręczność w terenie” to wysokość kanapy. W KTM można ją regulować w zakresie od 83 do 85 cm podczas gdy na BMW siedzi się 88 cm dalej od gruntu. W trasie wyższa kanapa jednak wygrywa – mniejszy kąt ugięcia nóg w kolanach to większy komfort. Ostatnie drwiące spojrzenie Roberta na KTM zatrzymuje się na plastikowych owiewkach KTM. Plastiki te są bardzo miękkie i tanie na pierwszy rzut oka. Ja widzę to tak: trudno je połamać i łatwo wymienić. Dodatkowo po obu stronach kanapy ukryto w nich dwa pojemne schowki narzędziowe. Wejdą tu klucze, kołki do bezdętkowych opon, nawet jakaś niewielka pompka.
Słabe punkty
W nowych KTMach czasem wykręcały się śruby. A to od dźwigni zmiany biegów, od obejmy węża doprowadzającego płyn chłodniczy, albo mocowania płyty pod silnikiem. Nie bałem się, bo wszystko to po zakupie maszyny sprawdziłem i zabezpieczyłem pastą do gwintów. To słabe, że po zakupie motocykla za ponad 50 tys zł trzeba było go poprawiać samemu w domu, żeby to i owo nie odpadło pierwszego dnia. Robert wiedział, że jego maszyna też nie jest pozbawiona wad: aluminiowe tuleje w kołach są wrażliwe na brud i zużywają się szybciej, gdy motocykl pokonuje brody rzeczne. Krążą także legendy o wyginających się śrubach mocowania tylnego amortyzatora. Jednym wyginają się po 5 tys km, inni nie doświadczają tego zjawiska nawet po 100 tys km. Ale gdzieś tam w tyle głowy niepokój pozostaje.
Jedziemy w błoto
Gdy wjeżdżaliśmy w drogę na terenie zalewowym, którą normalnie pokonują tylko traktory i dziki, zacząłem zastanawiać się, czy za chwilę coś mi jednak nie odpadnie. Robert został za zakrętem – wróciłem do niego i nie mogłem uwierzyć w to, co zobaczyłem. Wytrzeszczałem oczy ze zdziwienia – co tu się wydarzyło? Otoczenie wokół Roberta wyglądało, jakby spadł na niego satelita. Nawet kufer leżał na ziemi a wokół cała jego zawartość. Bardzo mnie cieszył ten widok. Radość moja trwała dwie sekundy, po których sam zaliczyłem glebę. Okazało się, że kolega od BMW sam porozrzucał zawartość kufra, żeby go wysuszyć – otworzyła mu się w nim półtoralitrowa butelka z sokiem pomarańczowym i wszystko się lepiło, ale przynajmniej ładnie pachniało. Graty schły a Robert robił test podnoszenia mojego KTM’a – według niego maszynę podnosi się łatwiej niż GS’a. O dziwo, moim zdaniem łatwiej podnosi się BMW, miałem okazję to kilka razy zrobić.
Zamiana wierzchowców
Padł pomysł, żeby zamienić się na motocykle. Oddałem kluczyki od mojej pomarańczy, jednak sam na F800 nie wsiadłem. O tym modelu wiem dokładnie wszystko, zrobiłem na nim kilkanaście tysięcy kilometrów w tym kilkaset w offroadzie na Islandii – jest dla mnie zwyczajnie za wysoki, w przypadku poważnych kłopotów w terenie nie czułem się na nim pewnie. Obserwowałem więc tylko, jak mój przeciwnik tylnym kołem próbuje zaorać pobliską łąkę wprowadzając motocykl w kontrolowane uślizgi, a potem na wybojach usiłuje skasować cały skok zawieszenia – to tylko 20 cm, ale za to twardo zestrojone i wg mnie realnie obie maszyny mają w tym temacie podobne możliwości, choć BMW ma skok dłuższy o 4 cm. Werdykt Roberta: „Bardzo poręczny do dziczenia i przewidywalny, wsiadasz i od razu latasz bokiem.” Tryb jazdy Off Road ingeruje naprawdę dopiero w ostateczności i można poszaleć nie odłączając całkowicie trakcji i ABS. Inna sprawa, że na swoim BMW Robert zrobiłby to samo, ale jestem pewien, że dopiero po dłuższym zapoznaniu się z niemiecką maszyną. „Czuć duży zapas mocy ale i tak wolę BMW, bo w długiej podróży liczy się bezawaryjność i w tej kwestii mam zaufanie do GS’a”.
Walka o pozycję
No cóż – nie miałem kontrargumentów. Jeśli GS w podróży się popsuje, to dokładnie wiesz kiedy, co i jak to naprawić, przynajmniej teoretycznie. Jest tak, ponieważ dziesiątki tysięcy tych motocykli wielokrotnie w ciągu ostatniej dekady objechało tą planetę we wszystkich możliwych warunkach i wszystkie możliwe awarie opisano, skatalogowano, znaleziono ich przyczyny i patenty na naprawę. KTM bezustannie walczył o zaufanie i szacunek i mimo wrażenia sukcesów na tej drodze, wiemy już, że nie dał rady znaleźć się w panteonie Hall of Fame. Tysiące użytkowników tej marki musieliby objechać na swoich pomarańczach świat, wrócić do domu na kołach a nie lawecie, umieścić setki relacji z tych podróży w mediach i prasie, i jako następny motocykl znowu wybrać KTM. Podróż, często samotna, trwająca kilka tygodni bez wsparcia firmowego zespołu mechaników, to niestety nie jest sport pod szyldem wygrywanych rok rocznie Dakarów. Nie wystarczy być pierwszym na kolejnych punktach kontrolnych, bo priorytetem jest dotarcie do celu.
Granice zaufania
Na takie zaufanie trzeba pracować latami. I wiele osób swoim pomarańczowym rumakom ufa bezgranicznie. Jednakże ja ufam bezgranicznie tylko Suzuki – i tylko dlatego, że na dwóch motocyklach tej marki zrobiłem łącznie około 80 000 km, nie wymieniając nawet jednej żaróweczki. Na pewno nie można powiedzieć, że jestem konserwatystą, dlatego w tym pojedynku testowałem motocykl Austriaków – za to jak się prowadzi, jak bardzo jest intuicyjny i jak przesuwa granicę mojej wiary w swoje umiejętności dałem mu 10/10 pkt.
Walki w błocie
Byłem przewodnikiem. Pojechaliśmy do oddalonego o 50 km celu, tak bardzo nadkładając drogi, jak tylko możliwe. Kilka razy brnęliśmy całkowicie poza wytyczonymi drogami, a motocykle niejednokrotnie stawały bokiem w błocie. Zalepione opony, w butach mokro, a w zębach zgrzytał piach. Przestaliśmy zwracać na to uwagę. Za to banany na twarzach były coraz większe. Podczas takiego ciorania po krzakach ujawnia się prawda: gdy już jesteś w terenie nie ma znaczenia kto ma 50 a kto 100 KM pod kanapą. Czy maszyna waży 200 czy 240 kg. Czy kanapa jest na wysokości 80 czy 90 cm. Ważne są opony, umiejętności rajdera i przede wszystkim to, czy twój motocykl i ty stanowicie dobrze dobraną parę. Sama maszyna, to tylko kupa metalu, a jej parametry to cyferki na papierze. Na BMW nawet nie śmiałbym pomyśleć o tym, żeby pchać się w takie miejsca, na KTM czuję się jak ryba w wodzie. Czy to znaczy, że BMW jest gorszym motocyklem? Nie. Robert daje przecież na nim radę. To ja nie potrafiłem się z nim dogadać i go opanować. Nie był dla mnie.
Bugu dopomóż
Tak oto dojechaliśmy na piękne łąki w okolicach rzeki Bug pod Wyszkowem. Postanowiliśmy zawrzeć rozejm na chwilę, ale i tak nie tknąłem sałatki, którą częstował mnie Robert. Zrobiłem kawę z mojego podręcznego zestawu, który wraz z butlą, prawie mieści się w kieszeniach. Mój „tak zwany przyjaciel” swoją porcję przyjął niechętnie i po sekundzie miał już pusty kubek… Hmm, wypił tak szybko czy wylał? Czyli jednak wojna trwa!
Ja nie przejadę?!
Godzinę później byliśmy w miejscu, gdzie dosyć szeroki błotnisty strumień wpada do Bugu. W miejscu gdzie dotarliśmy, bobry zbudowały sobie tamę i widzieliśmy, że tu przeprawiają się terenowe samochody. Zgodnie stwierdziliśmy, że to nie ma sensu się tam pchać. Że po co się w to błoto przewracać, i walczyć ze śliskim podjazdem na końcu. Że to już temat dla lekkich enduraków i poza tym miałem ortezę na kolanie. Mimo wszystko to są turystyki, a nie motocykle stricte terenowe. Odpuściliśmy. Taka była decyzja. Do miejsca docelowego nad rzeką Liwiec dojedziemy spokojnie inną drogą. Nie musimy jechać wzdłuż rzeki.
– Pier..lę! Ja nie przejadę?! – krzyknął Robert i pobiegł do swojego BMW.
– O nie! Stój, ja kurła pierwszy!
Wolność
I przejechaliśmy to bagno. Dojechaliśmy do miejsca, które zapamiętałem z biwaku, na którym byłem 22 lata temu. Trzy dni bez kasy, bez jedzenia, bez namiotu – tylko las, ramoneska i ja. Tak wyglądała kiedyś wolność. Im mniej w kieszeniach, tym była ona większa. Fajnie było sobie to znowu przypomnieć. Od lat próbowałem dotrzeć tu samochodem – nie udało mi się. KTM mnie dowiózł i polubiłem go za to mocniej. Robert, który pół świata już widział i nawet Mongolię oglądał z końskiego grzbietu, stwierdził, że choć kręciliśmy się ponad 10 godzin wokół komina, to jednak była to naprawdę fajna akcja.
Zabawa i radość
Pamiętajcie: liczy się dobra zabawa i radość. Nie musicie tego szukać z paszportem w kieszeni, gdzieś 5 czy 15 tys km od domu. Znajdźcie fan tu i teraz.
Dziwny to tekst. Dawne wspomnienie. Nostalgia po wieściach o KTM? I trochę żal po mojej pomarańczowej bestii? Teraz poczułem, że to ostatni moment abym porównał dwa konkurencyjne motocykle… jednakże w podsumowaniu wyszło, że tak naprawdę motocykle w tym wszystkim, to tylko keczup do parówek, ważny, ale sam niewiele znaczy.
tekst i foto: Kaman
Osobne testy dwóch wspomnianych wyżej motocykli oraz ich parametry techniczne znajdziecie pod nazwami motocykli w linkach.