Białoruś na motocyklu

motocyklicznie. białoruś.otwierające
Z Warszawy do Białorusi jest niecałe 200 km, ale jest to dla Polaków kraj zagadka, biała plama na mapie. Czy warto tam pojechać turystycznie, tym bardziej na motocyklu? Przekaz medialny jest taki: nie da się tam wjechać, to kraj więzienie, nie ma tam żadnych atrakcji turystycznych. Sprawdźmy.

Pewnego zimowego dnia wpatrywałem się w mapę, szukając celu kolejnej motocyklowej podróży. Priorytety były jasne: w tym roku blisko, tanio, z opcją szybkiego powrotu do Warszawy w razie konieczności – wkrótce na świecie ma się pojawić Zosia i gdyby przyszło jej do głowy zobaczyć jak w Polsce wygląda wiosna, to gaz do oporu i w kilka godzin mam być w domu. Wszędzie gdzie blisko już byłem, gdzie nie byłem to kilka dni drogi. Nagle dotarło do mnie, że mój wzrok omija obszar na mapie podpisany „Białoruś”. Szybki sms do Pawła z którym rok temu objechaliśmy Rumunię:

– „A może Białoruś? Podobno bezpiecznie i wszyscy chodzą jak w zegarku”

– „Dla mnie OK, byle by była przygoda, Łukaszenka to spoko dyktator”.

No to wdepnąłem, teraz już się nie wycofam. Muszę pogadać z Ivanem. To gość z Mińska, znajomy mojego kolegi. Mieszka i pracuje w Polsce – powinien wiedzieć jak zdobyć wizy i co ciekawego można na Białorusi zobaczyć. Ivana spotykam na miesiąc przed wyjazdem w siedzibie jego firmy w Warszawie. Długie włosy, dżinsy. Stoi na ulicy i fotografuje ze statywu coś, co znajduje się za otwartymi drzwiami w budynku naprzeciwko niego. Wygląda na artystę hipisa. Za mało „ekstremy” w wizerunku na rock’and’rollowca. Po minucie rozmawiamy już na temat konkretów. Ivan wydaje się mocno zainteresowany naszym wyjazdem i jest tak uprzejmy, że aż dziwne jak bardzo.

– „Zamek Nieśwież i Mir znajdują się na liście UNESCO, warto też zobaczyć twierdzę Brześć, ciekawy jest zamek i muzeum browarnicze w Lidzie, można tam kupić najsłynniejsze białoruskie piwo Lidskoje. Żeby dostać wizę musicie mieć zaproszenia od firmy turystycznej, załatwiają to za 200 zł od osoby, trzeba poszukać w Internecie. Ale jak chcecie to ja wam napiszę zaproszenia do siebie do domu w Mińsku za darmo.”

– „Ivan, ale co ty chcesz za to? Wiesz gdzie obaj pracujemy, to nie będzie dla ciebie problem? Chętnie zapłacimy za te zaproszenia.

– „Dla mnie najważniejsze jest to, że chcesz zobaczyć mój kraj. Bardzo się cieszę, że chcesz tam pojechać. To mi wystarczy. Możecie po powrocie kupić mi jakąś dobrą herbatę”.

Po tych słowach wiedziałem już, że muszę zobaczyć jego ojczyznę. W czasach wielkiej unii kilkaset lat temu był to nasz wspólny kraj gdzie naród polski, litewski i bielaruski współistniały na zasadzie, jak wierzę, dobrowolności i wzajemnego szacunku. To może być fajne doświadczenie, powrót do korzeni.

Jedziemy na Białoruś

We środę około 10:00 czwartego maja 2016 r. spotykamy się z Pawłem u moich rodziców na wsi pod Wyszkowem. Kawa, ciastko i w drogę. W tym roku jego Aprilia Pegaso dźwiga tylko jeden kufer centralny, podobnie jak mój Suzuki DL 650 XT. Co roku zabieram ze sobą coraz mniej gratów. Rok temu w Maroko miałem jeszcze torbę na zbiornik. Pięć lat temu do kumpla w Rabce pojechałem na weekend zapakowany jak na miesięczną tułaczkę. Jak tak dalej pójdzie to zacznę zabierać tylko to co wejdzie w kieszenie. Przez chwilę zastanawiamy się, czy nie pojechać do Czarnogóry, jednak zapada ostateczna decyzja – kierujemy się na Brześć. Po drodze odwiedzamy klimatyczny klasztor Święta Góra Grabarka pod Siemiatyczami. Gdy w dawnych czasach w okolicy szalała zaraza, miejscowi którzy przeżyli na górze tej ustawiali dziękczynne krzyże. Dziś krzyży stoi tam tysiące, jest cerkiew a miejsce stało się najważniejszym sanktuarium prawosławia w Polsce.

siła złotówki.motocyklicznie.jpg

Około 13’tej jesteśmy na przejściu granicznym. W Biedronce prawie sami Białorusini, robią zakupy, bo w Polsce jest taniej. W kierunku granicy jadą osobówki zapakowane lodówkami, pralkami i elektroniką, która u nas jest nieporównywalnie tańsza. Wydaje się, że miejscowi Polacy żyją tu z gości ze Wschodu.  Próbujemy po polskiej stronie kupić BYR, białoruskie ruble. W żadnym kantorze ich nie ma, nikt ich tu nie chce. Przelicznik jest mniej więcej 5 000 BYR = 1 zł. Wyobrażacie sobie ile to jest fizycznie gotówki, gdy ktoś zechciałby wymienić 1 000 zł na BYR? 5 000 000 białoruskich rubli w banknotach! Gdzie to trzymać? Na szczęście za kilka tygodni będzie denominacja, jak kiedyś w Polsce. Pamiętam, jak za komiks o Batmanie zapłaciłem w kiosku równe 59 000 zł. Dziś trudno w to uwierzyć, ale mam dowód – Batman stoi zafoliowany na półce, naklejka z ceną trzyma się dobrze.

Ruszamy w stronę przejścia. Po stronie polskiej idzie szybko. Ustawieni w mega kolejkę Białorusini krzyczą do nas, żeby jechać na czoło kolejki. Tak też robimy i docieramy na most na Bugu. Na środku mostu jest namalowana biało-czerwona linia.

polska białoruś granica.motocyklicznie.jpg

Kolory odbieram symbolicznie, głównie czerwony, łapię klimat. Tu już stoimy w kolejce i czekamy na gest celniczki żeby podjechać. Paszporty, dowody rejestracyjne, różne karteczki spisane cyrylicą i po angielsku, szlaban do góry i kolejka do następnej bramki. Jakiś kierowca tłumaczy nam, że te małe kwitki trzeba wypełnić w dwóch egzemplarzach i pilnować jak oka w głowie. Bez nich będzie problem z wyjazdem z Białorusi na motocyklach. Celniczka na wcześniejszej bramce nie poinformowała nas, że mamy to wypełnić. Nie ma tu żadnego miejsca do pisania, kawałka zadaszonego blatu, nie mówiąc o długopisie. Na szczęście długopisy mamy swoje i nie pada deszcz. Kufry bagażowe służą za blaty. Gdy docieramy na kolejną bramkę funkcjonariusz w wielkiej zielonej czapie wypytuje nas dokąd i do kogo jedziemy, jaki jest adres tej osoby, na ile dni. Jest przy tym miły, sprawdza paszporty i puszcza nas dalej. W kolejce do trzeciej bramki samochody Białorusinów i Polaków stoją już w oddzielnych rzędach. Tu kolejna niespodzianka – kobieta jadąca do narzeczonego w Brześciu mówi nam, że jazdę po białoruskich drogach trzeba opłacić, w tym celu dostaniemy do wypełnienia kolejne papiery w dwóch egzemplarzach. Po 3 godzinach oczekiwania nadeszła nasza kolej. Znowu pytania do kogo jedziemy, jaki jest cel podróży. Za drogi nie musimy zapłacić, bo motocykli to nie dotyczy, ale papiery celne i tak trzeba wypełnić. Tym razem wszystko jest po rosyjsku. Uprzejma celniczka jak dzieciom tłumaczy nam co i gdzie napisać, zaznaczyć, skreślić. Gdy kończę pierwszy słyszę od niej komplement: Haraszo, maładzieć! Zgrzyt pojawia się, gdy musimy wpisać numery VIN Aprilii i nie możemy ich znaleźć. Po 5 minutach nerwów odnajdują się pod warstwą kurzu pod kanapą. Bramka numer 4 – paszporty, dowody rejestracyjne, zielona karta. W górę idzie domowej roboty kolczatka ze szpikulcami różnej długości wystającymi na 15 cm do góry. Paweł ryzykuje i włącza kamerę ukrytą na osłonie silnika – wjeżdżamy do Białorusi.

Parowozy.motocyklicznie.jpg

Brześć

Na granicy spędziliśmy prawie 4,5 godziny, dochodzi 19’sta. Już nie ma szans na zobaczenie twierdzy Brześć. Wymiana dolarów na BYR, tankowanie i szukanie hotelu to plany na dziś. Na dzień dobry fotoradar robi mi zdjęcie na jakimś wiadukcie. Pierwsze poważne zaskoczenie spotyka nas podczas tankowania. Benzyna kosztuje niecałe 2,50 zł, ale nie można zatankować, paliwo nie leci z „pistoletu”. Idziemy do obsługi stacji i tam okazuje się, że najpierw trzeba zapłacić za tyle ile się zamierza zatankować. Jeśli się przepłaci to obsługa zwróci resztę. System wydaje się debilny, ale po kilku tankowaniach można się przyzwyczaić. Sprawdziłby się w Polsce, gdzie kradzieże paliwa to plaga. Tu nikt nie kradnie bo boją się kary.

wielka płyta.białoruś miasteczka.motocyklicznie

Godzinę później rozpakowujemy się już w hotelu „Białoruś” – paszporty, podanie celu podróży. Cena 890 000 RYB, wliczając dodatkowo płatne śniadanie i strzeżony parking na tyłach budynku. To około 180 zł do podziału na dwóch. Tanio nie jest, ale po całym dniu w upale marzę o prysznicu. Przed północą wychodzimy na ulicę zobaczyć jak wygląda to miasto nocą. W pobliżu park, na trawniku poustawiane wielkie kule bilardowe – super. Otwieram piersióweczkę z Whisky Bushmill Black Bush i zagryzamy to polską kiełbasą. W parku sporo ludzi, także w miejscach nieoświetlonych. Rozmawiają, spacerują, jakieś dwie dziewczyny piją piwo z butelek. Nikt nie drze ryja, nikt nie patrzy na nas spode łba, pełna kultura. Podoba mi się. Na głównych ulicach budynki podświetlone, nigdzie nawet najmniejszego papierka czy wdeptanej w chodnik gumy do żucia. Na ulicach nadal spacerują młodzi ludzie. Dochodzi pierwsza w nocy (w Polsce jest godzina do tyłu). Za 27 000 BYR (około 6 zł) zamawiamy piwo w hotelowym barze i idziemy spać.

Surrealizm-Socrealizm. Twierdza Brześć

Po śniadaniu około 9 rano wychodzimy z hotelu i kierujemy się jedną z głównych ulic miasta w kierunku twierdzy Brześć. Pytać trzeba po białorusku o Bresckaja Krepasć, bo słowo „twierdza” nie jest zrozumiałe. Postanawiamy dwa przystanki podjechać autobusem (bilet kosztuje kilka groszy), dalej trzeba dojść piechotą.

Muzeum kolejnictwa brześć.motocyklicznie

W autobusie kasownik/dziurkacz, jak kiedyś w Polsce. Tuż przed twierdzą mijamy muzeum parowozów, zza płotu widać doskonale utrzymane potężne maszyny, które dumnie prezentują emblematy z popiersiem Lenina lub czerwoną gwiazdę. Taka sama gwiazda wita wchodzących w bramie wejściowej do muzeum. 10 minut później stoimy już u wrót do twierdzy.

twierdza brześć brama.motocyklicznie

Wejście to brama w kształcie kolejnej gigantycznej komunistycznej gwiazdy. Gdy się do niej zbliżamy odpalona zostaje wzniosła, marszowa muzyka z chóralnymi zaśpiewami. Od razu człowiek czuje się przytłoczony i malutki. Tym bardziej, że na horyzoncie majaczy potężny monument, stachanowiec-godzilla, rycerz z Giewontu, Jezus ze Świebodzina.

Socrealistyczny pomnik jest tak wielki, że stojąca tuż za nim piękna cerkiew wygląda jak pozłacana cukiernica. W miarę jak zbliżamy się do monumentu wrażenie ogromu nieco słabnie a w miejsce podziwu pojawia się refleksja, jaka to groteska i kicz. Są potężne pomniki Buddy, jest Sfinks, jest Jezus z Rio, jest wieża w Paryżu – podziw i uniesienie gdy obcuje się ze sztuką. Są też Jezusy ze Świebodzina i pomniki socrealistyczne jak ten z twierdzy Brześć, które od razu budzą takie właśnie głupawe skojarzenia. Ale jedno jest pewne – trzeba tu przyjechać i to zobaczyć. Od tego miejsca należy rozpocząć zwiedzanie Białorusi. Lub tu skończyć.

Twierdza brześć.motocyklicznie

Twierdzę usytuowano u zbiegu rzek Muchawiec i Bug. Budowa trwała od 1883 przez kolejne dziesięć lat a potem wielokrotnie była przebudowywana. Po wycofaniu się Rosjan od 1919 r. do wybuchu II Wojny Światowej twierdza należała do Polski. W 1939 zdobyli ją Niemcy. Przed wybuchem Wielkiej Wojny pierścień zewnętrznych umocnień i fortów miał już 40 km długości. Po podpisaniu paktu między stalinowską Rosją a faszystowskimi Niemcami o podziale między siebie terytorium Polski, twierdza ponownie trafiła do rąk Rosjan. W tym miejscu dodam, że obserwując liczne na Białorusi pomniki upamiętniające bohaterów wojennych wszędzie widziałem daty 1941-1945. To ciekawe, jak do dziś rosyjska propaganda skutecznie fałszuje historię i próbuje z niej wymazać fakt, że wojna rozpoczęła się dwa lata wcześniej od niemiecko-rosyjskiej agresji na Polskę. Był wspólny rozbój, ale potem koledzy pokłócili się przy podziale łupów. Niemcy zrobiły już dawno rachunek sumienia, Rosja nadal kreuje politykę, w której wojna zaczęła się dwa lata później niż się zaczęła. Ale zostawmy historię historykom. Historia zaraża, zakaża, ogranicza i buduje uprzedzenia, blokuje rozwój i daje władzę niebezpiecznym ludziom.

Dziś twierdza to żywy socrealistyczny pomnik, który przyciąga turystów i daje pracę. Sprzedawcy pamiątek oferują menażki, przypinki i odpustowe zabawki. Ale też rosyjskie mundury i czapki z czerwoną gwiazdą. Równie dobrze mogliby oferować mundury ze swastyką, dla nas żadna różnica. Stragany są raptem trzy, nie psują klimatu. Obok starsi panowie, zapewne jak co roku o tej porze, nieśpiesznie malują czołgi, młodzież szkolna grabi trawę. I znowu przebitka z mojego dzieciństwa – tym razem szkoła podstawowa, gdzie na lekcjach wychowania fizycznego w czynie społecznym wyrywaliśmy chwasty w kartoflisku dyrektora.

Za kilka dni wielkie święto Dzień Pabiedy, dzień zwycięstwa nad faszyzmem. Zaglądamy jeszcze do pięknej cerkwi, którą trzeba zobaczyć choćby dla żyrandola, który się w niej znajduje. Obchodzimy kompleks dookoła, robimy chyba ze sto zdjęć i po blisko 4 godzinach wracamy do hotelu. Wskakujemy w motocyklowe ciuchy i w drogę. Pawła nawigacja przypięta na rzepy wraz  z kamerą zostały na noc na parkingu. Nadal są na swoim miejscu. W Polsce zostawałem na parkingu ich pilnować gdy Paweł wchodził do sklepu na zakupy.

Dzień drugi, czyli Dziadek Mróz, Biała Wieża, Milicja, gdzie się włóczył Mickiewicz

Plan był taki, żeby nie mieć żadnych ścisłych planów na Białoruś. Wieczorem lub rano rzucamy hasło gdzie jedziemy i tam jedziemy. Jak dojedziemy patrzymy w mapę i kombinujemy co dalej. W mapę, nie w nawigację. Nawigacja po białoruskiej stronie przestawiła się na cyrylicę i tylko tak dawała się obsłużyć, nie wyszukiwała jednak części miast, nawet tych największych. O wsiach nie wspomnę. Posługiwaliśmy się więc mapą przywiezioną z Białorusi przez Ivana. Na szczęście lub nieszczęście urodziliśmy się jeszcze w czasach, gdy rosyjski był obowiązkowym językiem w podstawówce, a na poniedziałkowych apelach dzień zaczynało się od odśpiewania Międzynarodówki. „Na barykady ludu roboczy, czerwony sztandar do góry wznieś….młoty w dłoń, kujmy broń, miotnie stal czerwona iskrę w dal” Tak to szło, dopiero co, dwadzieścia kilka lat temu. Była już Metallica, Slayer, Iron Maiden z kaset, pojawiały się pierwsze płyty CD, nie było Internetu, jedna osoba na 100 miała w domu telefon, nie wierzyłem, że banany istnieją naprawdę. A dziś jestem na Białorusi i jadę zobaczyć rezydencję Dziadka Mroza. Co z tego, że jest upalny maj.

Biała_wieża kamieniec_motocyklicznie

Po drodze Kamieniec – to tu znajduje się słynna Biała Wieża, od której nazwę wzięła Puszcza Białowieska. Trudno mówić, że te tereny były wówczas Białoruskie, Litewskie, czy Polskie. Między tymi krajami istniały sojusze, a może był to jeden kraj? W każdym razie gród i wieżę w 1276 roku w istniejącej tu osadzie wybudował tamtejszy książę Włodzimierz Wasylewicz. Gród otoczony palisadą przechodził z rąk do rąk, wspomnę takie postacie jak Władysław Jagiełło i jego niepokorny brat Witold, Radziwiłłowie czy Kazimierz Wielki. Palili go Tatarzy, bezskutecznie próbowali zdobyć Krzyżacy. Po III rozbiorze Polski przeszedł w ręce rosyjskie. Po I Wojnie Światowej wrócił do Polski jednak po wybuchu II Wojny Światowej w latach 1939-41 (czyli w czasach gdy wg Rosjan wojny nie było) był okupowany przez Rosję. Polaków wywieziono. W czasie wojny wkroczyli tam Niemcy mordując żydowskich mieszkańców. Po wojnie znalazł się w granicach Socjalistycznej Republiki Radzieckiej Białorusi. Dziś z grodu została tylko wieża, ale warto tam wpaść, gdyż jest to najstarszy militarny zabytek Białorusi. Spędzamy tu ogółem może z pół godziny i jedziemy do Dziadka Mroza – Kamieniuki. Tu spotyka nas rozczarowanie, bo żeby zobaczyć dziadka, trzeba zostawić motocykle, kupić bilet do puszczy i przejść się piechotą, jeśli dobrze się zorientowałem na mapie, to spacer w jedną stronę wyniósłby około 12 km. Rezygnujemy i postanawiamy objechać puszczę drogami przez pobliskie wsie. Asfalt się kończy, zaczynają się szutry i szybko się gubimy. Kolejnych mijanych wsi nie ma na mapie.

białoruskie drogi 1.motocyklicznie

Pytani miejscowi to ludzie w mocno średnim wieku, nie mają okularów, nie widzą oznaczeń na mapie, młodzi w pracy w zakładach lub kołchozach. Wszystkie chałupy z drewna, jakby z lat pięćdziesiątych, ale kryte eternitem. Ani śladu zwierząt gospodarskich. Gdy wsie w Polsce wyglądały podobnie, to na łąkach było pełno krów, na podwórkach stały traktory, a gdzieniegdzie widać było konie. Na Białorusi około 85 proc. ziemi rolnej jest znacjonalizowanej, ale to 15 procent ziemi prywatnej wytwarza aż 40 proc. produkcji. Widać doskonale jak działa gospodarka, gdy państwo decyduje za rolnika co ma się dziać z ziemią. Nie stać chłopa nawet na krowę. A może nie wolno mu jej mieć, bo jedyne stada jakie widzieliśmy były przy państwowych gospodarstwach.

Różany 2 od strony ulicy.motocyklicznie

Gdy wydostajemy się wreszcie  z białowieskich wsi trafiamy do miejscowości Różany niedaleko miasta Kossowo. Urodził się tu były premier Izraela, Ischaac Rabin. To czym słyną Różany to przede wszystkim romantyczne ruiny dawnego pałacu Sapiehów, które widać już z odległości wielu kilometrów. Mieszkał tu Lew Sapieha, kanclerz Wielkiego Księstwa Litewskiego. W latach świetności w obrębie murów znajdowała się szkoła muzyczna, biblioteka, galeria obrazów, a nawet teatr, w którym grano najnowsze sztuki Jacquesa Rousseau. W orkiestrze smyczkowej grali podobno utalentowani i wyszkoleni chłopi pańszczyźniani.

Różany 1 motocyklicznie.jpg

Po wojnie Rosjanie postanowili zapomnieć o tym miejscu, a na dziedzińcu pasły się kozy, łaziły gęsi. Dziś frontowa brama jest już wyremontowana i przyciąga turystów. Jeden z nich, mężczyzna w wieku około 30 lat podchodzi do nas i pyta:

– „Panowie, wiecie o co tu chodzi, co to jest? Mieszkam w Nowogródku, gdzie urodził się białoruski poeta, Adam Mickiewicz i nawet nie wiedziałem, że tak blisko jest takie miejsce. Koniecznie przyjedźcie do Nowogródka”.

Mówię mu co wiem i dodaję, że Mickiewicz wcale nie urodził się w Nowogródku tylko na wsi, spory kawał drogi od Nowogródka. Rozmawiamy sobie chwilę i ruszamy w drogę. Wzrokiem odprowadzają nas babcie, siedzące na ławce pod chałupą stojącą naprzeciwko pałacu.

Dzień drugi. Szpiedzy czy przyjaciele?

Na drodze P5, między wsiami Zielenaja i Walewka znajduje się Park Krajobrazowy Świteź. A w nim okrągłe jak moneta jezioro. W białoruskim przewodniku widać hotel nad samym jeziorem. Mickiewicz pewnie trafił tu podczas konnej wycieczki i pod wpływem magii tego miejsca napisał ballady „Świteź” i „Świtezianka”. W pobliskich wsiach nikt nie potrafi nam wskazać gdzie jest to jezioro a my znowu gubimy drogę. Starsza kobieta nie potrafi nam wskazać na mapie, gdzie się aktualnie znajdujemy, bo i ona nie ma okularów. O jeziorze nie słyszała, choć to tylko 10 km dalej. Gdy znajdujemy las, w którym jest ukryte, na drodze stoi znak „zakaz wjazdu”, szlaban jednak jest podniesiony, więc jedziemy. O zmierzchu znajdujemy jezioro Świteź.

świtezianka.motocyklicznie

Ktokolwiek będzisz w nowogródzkiej stronie,

Do Płużyn ciemnego boru

Wjechawszy, pomnij zatrzymać twe konie,

Byś się przypatrzył jezioru.

 

Świteź tam jasne rozprzestrzenia łona,

W wielkiego kształcie obwodu,

Gęstą po bokach puszczą oczerniona,

A gładka jak szyba lodu.

 

Jeżeli nocną przybliżysz się dobą

I zwrócisz ku wodom lice,

Gwiazdy nad tobą i gwiazdy pod tobą,

I dwa obaczysz księżyce.

Świteź bagno.motocyklicznie

W parku jest kemping, jednak nie ma na nim domków do wynajęcia. To po prostu ogrodzony kawałek lasu i to zamknięty. Dalej znajduje się duży budynek, na którym wisi białoruska flaga. Teren raczej luksusowy, brama zamknięta. Po 20 min. pojawia się jednak przy niej milicjant. Krótka wymiana zdań, funkcjonariusz jest bardzo uprzejmy. Widzi obywateli dewizowych w potrzebie więc oferuje pomoc. Idę za nim zagadać z recepcją, czy da się tu przenocować. Okazuje się, że to nie hotel, tylko sanatorium strzeżone przez milicję. Lamentuję, że specjalnie z Polski jedziemy zobaczyć jezioro osławione przez słynnego poetę z tych stron, zaraz będzie ciemno, będziemy nocować pod drzewem. Pani w recepcji dzwoni do naczelnika, ale dodzwonić się nie może.

– „Naczelnik jeździ traktorem w polu, nie słyszy telefonu. Biorę was na swój strach, zostajecie. 598 000 RYB, około 120 zł ze śniadaniem do jutra do tej samej godziny”.

_ „To dużo dla was? Ile w Polsce trzeba na to pracować?”- -pyta milicjant.

Odpowiadam, że jedna osoba mniej więcej jeden niecały dzień. Ale cena jest do podziału na dwóch więc 60 zł to jakieś 4 godziny pracy będzie mnie kosztował ten nocleg. Wówczas milicjant pisze mi na kalkulatorze ile dniówki ma on stojąc tu na bramie. Po przeliczeniu na złotówki wychodzi mi jakieś 20 zł. Słabo. Nie widzę w jego twarzy zazdrości, wkurzenia czy innego negatywnego uczucia. Wydaje się nas podziwiać, pyta czy mamy żony, ile kosztują motocykle, jak żyje się w Polsce, że rząd od lat obiecuje, że i im się poprawi i wkrótce będą zarabiać 500 $ miesięcznie.

milicjant.motocyklicznie

Sam kończąc studia marzyłem o nieosiągalnej pensji 500 $. Tego typu rozmowy prowadzimy z każdym Białorusinem, z jakim wchodzimy w dłuższą konwersację. Wydają się zafascynowani Polską i jej skokiem cywilizacyjnym w wolnej Europie. Dobrze, że nie słyszą pieprzenia naszych polityków o tym, że Europa czyha na naszą suwerenność. Że powinniśmy wstać z kolan, pomimo tego, że nikt na kolanach od dawna nie klęczy, a świat nas podziwia. Wystarczy ruszyć tyłek za granicę, by poczuć dumę z tego, że jest się Polakiem. I tak na rozmowie z milicjantem czas płynął, a sam milicjant zapomniał, że miał mieć kontrolę oficera z zewnątrz. Gdy oficer przyjechał, zastał w otwartej bramie Pawła. Paweł powiedział, że on pilnuje bramy a milicjant ze mną poszedł do recepcji. Potem przez 30 min. nasz milicjant szukał się po ośrodku ze swoim oficerem kontrolnym i gdy wreszcie się znaleźli, oficer był tak obrażony, że na naszego przyjaciela nawet nie spojrzał i sobie pojechał. Jakie były dalsze losy uprzejmego milicjanta po tym, jak się okazało, że otwartej bramy do białoruskiego ośrodka pilnuje jeden polski mundurowy, a drugi infiltruje placówkę od wewnątrz – tego nie wiemy. Gdy zrobiło się ciemno, poszliśmy nad jezioro, do którego z budynku jest jakieś 30 metrów. Odkapslowaliśmy wcześniej kupione w mieście piwo, pogadaliśmy o życiu, myślami byłem w Polsce, za dwa miesiące będę ojcem. Nad naszymi głowami odbitym od księżyca światłem błysnęła kamera ochrony.

Parówkożercom mówimy NIE. Dzień trzeci

Rano idziemy na śniadanie. Gości z 10 osób, w różnym wieku, wszyscy się na nas patrzą. Czuję się jak w zoo. Podchodzi bufetowa i pyta co tu robimy. Mówimy co i jak. Bufetowa znika, wraca i mówi „Pogulajcie 15 minut i przyjdźcie”. Wstydzą się nas, czy jak? Paweł twierdzi, że to jakiś rządowy ośrodek i może nie chcą, żeby nas widzieli goście lub żebyśmy my widzieli gości. Gdy wracamy za 15 minut zostaje nam wskazany stolik. Talerz, dwie parówki, kasza polana jakimś cienkim sosem i 4 kromki chleba na dwóch. Wszystko zimne. Na stoliku ostentacyjnie pozostawione brudne talerze po kimś innym, kto nawet tu nie siedział. Rozumiemy aluzję. Zjadamy parówki i wychodzimy, kasza jest niejadalna. Domyślam się, że w kraju, w którym milicjant zarabia 20 zł dniówki każda parówka się liczy. Wszystko było zapewne wyliczone a niespodziewani goście pożarli parówki bufetowej.

sniadanie nad świteziem.motocyklicznie

Jezioro Świteź jest przepiękne. Płytkie. Jedna wielka plaża złotego piasku po obwodzie o długości 5 km. Na środku jest głębokie na 15 m i tam z pewnością leżą topielcy, których do dziś Świtezianka wabi w głębiny. Wg Mickiewicza był tu kiedyś gród. Gdy napadli go Rosjanie były w nim same kobiety, gdyż mężczyźni ruszyli na wojnę. Kobiety uprosiły Boga o śmierć, bojąc się tego, jak potraktują je bracia ze Wschodu. Bóg się zlitował i zatopił gród a kobiety zamienił w kwiaty. Gdy na miejsce przybyli najeźdźcy zaczęli zrywać piękne kwiaty i przystrajać nimi pancerze. Zaraz potem zapadali na tajemniczą chorobę i umierali. Do dziś nocą słychać krzyki i szczęk oręża. Prawdziwa historia powstania jeziora jest w pewnym sensie podobna. Podziemna pustka zapadła się do wewnątrz, lej wypełnił się wodą z pobliskich rzek. Nad brzegiem Świtezia zjadamy legendarną konserwę turystyczną z puszki, zapijamy kwasem chlebowym „Starożytnym” i jedziemy dalej.

„Litwo, ojczyzno moja..”

Tak pisał Adam Bernard Mickiewicz. Urodził się na wsi na Białorusi, studiował na Litwie w Wilnie, pisał po polsku. Wszystkie trzy narody uważają go za swoją własność. I słusznie, nie ma w tym nic dziwnego. Cała Białoruś do dziś w sferze kultury naznaczona jest spuścizną dawnej potężnej Litwy, z którą Polska tworzyła Rzeczpospolitą Obojga Narodów, pierwszą Unię Europejską. Nie ma o co się spierać, to było coś jak jeden kraj a Pan Adam urodził się na terenie dzisiejszej Białorusi jakieś 25 km na północ od miasta Baranovicy. Odnajdujemy tam wieś o nazwie Zawossie, do której prowadzi pusta droga wijąca się wśród pól. Dwa kilometry od wsi stoi drewniany maleńki dworek kryty strzechą, spichlerz w którym na linach wisi drewniana kołyska, na podwórku stoi żuraw do wyciskania wody ze studni.

Zaosie.motocyklicznie

Sto metrów dalej jest staw i rybacki domek, bardzo dużo tu dzikich ptaków. Piękne i odludne miejsce strzeżone jest przez jednego człowieka, który widząc nasze zainteresowanie żurawiem krzyczy po polsku, że woda niezdatna do picia. W miejscowości, w której się urodziłem, u mojego kolegi z podstawówki taki żuraw stał przy domu. Teraz można je zobaczyć tylko w skansenach, a połowa z was nie wie o czym ja w ogóle mówię. Nic dziwnego że mały Adaś został poetą, skoro mieszkał w tak pięknym miejscu.

Przyszli Niemcy, wieś spalili

Z Zawossia jedziemy do Nieświeża, znajduje się tam pałac wpisany na listę Unesco. Jedziemy na skróty, przez pola i drewniane wsie. Polne drogi czasami dzielą się na trzy lub cztery kreski biegnące równolegle. Jeśli jedna była nieprzejezdna, chłopi rozjeżdżali drugą obok. Zły wybór mógł oznaczać ugrzęźnięcie w piachu lub błocie. I znowu się gubimy bo mijanych wsi nie ma na mapie. Zatrzymujemy się przy jednej zagrodzie, gdzie rodzina pracuje motykami na przydomowym poletku. Wychodzą do nas dwaj mężczyźni. Jeden zniszczony pracą na roli, a drugi rosły wielkolud, którego jeszcze życie w ubóstwie i harówa w polu  nie zdążyły zniszczyć. Pytamy gdzie jesteśmy, wyciągamy mapy i po raz piąty to samo – starszy nie widzi liter. Mówi, że ma wzrok słaby i nie ma okularów. Młodszy wskazuje punkt na mapie i objaśnia jak jechać do asfaltowej drogi. Doskonale dogadujemy się w polsko/białorusko/rosyjskim języku.

– „ Tam była cerkiew i wieś, ale Niemcy przyszli i spalili. Był też most przez rzekę, ale też spalili” – wskazuje młodszy, jego ojciec ogląda motocykle a wzrok tak mu przeskakuje po nich, że nie może się zdecydować, na który patrzeć. „Droga bardzo dobra na motor, most też jest nowy dobry ale wąski. Potem przez las i będzie droga, z Bogiem”.

Białoruskie drogi 2.motocyklicznie

Drogi nie było tylko leśna ścieżka, zamiast mostu była betonowa kładka na szerokość kierownicy nad całkiem poważną rzeczką, dalej przez las to już offroad w 100%. Pieszy szlak między drzewami plus błotniste dziury – wreszcie jest okazja przetestować Heidenau Scouty, opony, które siedzą na naszych maszynach na takie właśnie okazje. Wreszcie dobijamy do drogi i ścigając się z deszczem dobijamy do Nieświeża. Stoi tu potężny pałac, w którym podobno prezydent Łukaszenka miał zainstalować swoją siedzibę.

Nieśwież.motocyklicznie

W 2002 roku w pałacu wybuchł pożar, a potem obiekt trafił na listę Unesco. Dziś jest to turystyczna wizytówka Białorusi. Żeby zwiedzić rezydencję Radziwiłłów, trzeba kupić bilety. Z zewnątrz wygląda to wszystko powalająco, w środku zwiedzamy wnętrza, które przypominają to, co można zobaczyć w warszawskim Zamku Królewskim. Istnieje możliwość wypożyczenia sobie elektronicznego przewodnika.

Nocne Wilki

Na przedzamczu w knajpie zjadamy obiad, naleśniki, zupę, kuricę z ziemniakami i sałatkę z ogórców. Zaczepia nas wielki gość z czerwoną twarzą, lekko dziabnięty. Widzi nasze kaski i chwali się, że przyjechał tu na Goldwingu. Mówię mu, że to wielki motocykl, największy. Jest wyraźnie zadowolony. Jego kumpel chyba jest jego pasażerem i tylko kiwa głową. Panowie wracają spod polskiej granicy. Należą do klubu Nocne Wilki i nie zostali wpuszczeni do naszego kraju. Jest nam autentycznie przykro, że tak się na polityczne zamówienie nasi pogranicznicy zachowali. Mówimy im, że nie podzielamy tej decyzji. Naprawdę uważam, że powinni wjechać, żeby zobaczyć jak się żyje w Polsce, gdy wreszcie może się samodzielnie rządzić pod parasolem UE. Miłość do motocykli i ciekawość świata są ponad granicami na mapie, kiedyś im się uda i wjadą. Życzyliśmy sobie szerokiej drogi i ruszyliśmy w kierunku Miru, gdzie znajduje się drugi białoruski zamek z listy Unesco. Tuż przy zamkowym parkingu Paweł dopuścił się niewyobrażalnego zła – w mieście z okazji nadchodzącego Dnia Pabiedy wszędzie malowano pasy na jezdni, zamiatano i odświeżano co się dało. Paweł chcąc ominąć korek wjechał między pachołki, gdzie wylana była świeżutka warstwa żółtej farby do oznaczenia przejścia. Tak ominął pas, że wjechał niechcący centralnie w jego środek. Dodał gazu a spod koła poleciała fontanna żółtej farby prosto w stojących z tyłu drogowców. Paweł ruszył jak diabeł przed siebie, zostawiając za sobą żółtą linię na pół miasta, ja zaraz za nim spodziewając się, że wraz z bluzgami drogowców poleci za nami milicja. Zasuwaliśmy tak aż do samego Miru. Gdy opowiedziałem mu o tym następnego dnia wskazując żółte opony i błotnik okazało się, że był kompletnie nieświadomy tego, co się wydarzyło.

Prywatniki w Mirze

W Mirze stoi piękny, surowy zamek Radziwiłłów, drugi na liście Unesco. Zwiedzamy go z zewnątrz, wchodzimy na dziedziniec.

zamek mir.motocyklicznie

Dozorca nie zauważa, że nie mamy biletów a my nie wiemy, że powinniśmy je mieć. Robi się późno. Zagadujemy parę rosyjskich motocyklistów, czy w Mirze jest jakiś hotel. Dziewczyna mówi, że nie ma, a jej chłopakowi nawet nie chce się z nami gadać. Na całej Białorusi, obok bufetowej były to jedyne niemiłe dla nas osoby. Kilometr za zamkiem znajduje się maleńka, doskonale utrzymana starówka, hotel, placyk targowy, obowiązkowy pomnik bohatera wojny 1941-45. Jest kościół i cerkiew. Dalej Mir jest już miastem drewnianym, widać biedę ale i niewiarygodny wręcz porządek i czystość wokół domów. Wiecie jak wyglądają obite drewnianymi oblicówkami i pomalowane na żółto lub niebiesko domki na Podlasiu? Tak wyglądają małe białoruskie miasteczka i bogatsze wsie. Wsie biedniejsze i biedne miasteczka to brązowe domy z bali z dachami z eternitu. Mir jest chyba bogaty. Kiedyś była tu podobno słynna w świecie szkoła talmudyczna, siedem synagog, meczet, kościół i cerkiew. Było duże targowisko, było 70 sklepów. Mir tętnił życiem. Potem przyszła II Wojna Światowa i nastały czasy wskazywania winnych. Potem przyszedł komunizm i trwa do dziś, choć w ostatnich latach i Mir i Nieśwież przeżywają lepsze czasy.

starówka mir.motocyklicznie

Bezrobocie w kraju wynosi około 1 procenta, choć mało kogo stać na luksusy nie widać nędzy, a ludzie wydają się szczęśliwi. To dlatego, że wszyscy mają tak samo niewiele, nie ma się z kim i o co ścigać. Rosja potrzebuje Białorusi, bo przez jej terytorium sprzedaje swoje towary za Zachód. Płaci jej za uległość tanimi jak barszcz surowcami (np. benzyna 95 okt. za 2.30 zł/L), jednocześnie wypiera białoruski język zastępując go rosyjskim. Blogerzy świata już wytoczyli działa propagandy i walczą w Internecie na nazwy, jak ma być postrzegany ten kraj? Białorosja czy Białoruś? I tak konserwuje się ten dziwny układ, w którym wielki brutal nie może żyć bez mniejszego partnera i na odwrót. Jeśli kiedyś paliwa zdrożeją, padnie to wszystko na twarz, skończy się białoruska gościnność. Skończy się praca od 8 do 16, zacznie się konkurencja poprzedzona wzrostem przestępczości. Może wówczas, za kilkadziesiąt lat Białorusini, jak dziś Polacy będą mieć drogie samochody i wielkie telewizory w murowanych nowoczesnych domach, ale czy będą wówczas szczęśliwsi niż są teraz?

megapiwo.motocyklicznie

Mirski sklepik jest nieźle zaopatrzony. Kupujemy nalewkę Czarny Znachor, unikalne, rewelacyjne białoruskie czipsy (prostokątne pudełka, w środku wielkie opłatki w tym samym kształcie o smaku cebulki lub wiedeńskich kiełbasek). Dostajemy spazmów ze śmiechu na widok wersji puszek piwa o pojemności litra. Do tego śledziki i grzanki. Nocleg znajdujemy na ulicy Moskiewskaja 31, www.svetlazara.blogspot.com. Polecamy. Nocleg tu to mini przygoda. Można tu wynająć cały nowoczesny domek z banią. Interes prowadzi Swietłana, artystka, która rzeźbi w metalu. Wszędzie widać detale, które wyszły spod jej ręki. Wielkie metalowe pająki na suficie trzymają lampy, tkają metalowe pajęczyny, potężny rycerz pilnuje wejścia do naszego domku.

lampa pająk.motocyklicznie

Za równowartość 25 dolarów od osoby dostajemy luksus, spokój i pokarm dla duszy nie umniejszając znaczenia Czarnego Znachora i śledzi w budowaniu tej atmosfery. Swietłana długo z nami rozmawia o Polsce i o życiu na Białorusi. Jako podejrzanemu prywatnikowi nie jest jej łatwo, ale się stara. Słyszy od nas same komplementy na temat domku i chyba dlatego przynosi nam na kolację zupę – krupnik bez śmietany z dodatkiem goździków. Mówi, że Polacy jedzą strasznie słone i tłuste rzeczy. Na śniadanie jest kawa i potężny pieczony omlet.

– „W Polsce mój dom ma numer 31, tak samo jak twój. Ale najlepsze jest to, że pościel w sypialni jest też identyczna jak ta, którą mam w domu”.

– „Bo ja to kupiłam w Polsce bo jest dużo taniej i lepsze. Po lodówkę, szklanki i sztućce też jeździłam do Polski” – odpowiada śmiejąc się Swietłana.

zakupy.białoruś.motocyklicznie

Rano podejmujemy decyzję, że dość tej Białorusi. Kończy nam się wiza, a nie wiadomo ile czasu będziemy stać na granicy. Pakujemy do kufrów w sumie pięć butli Czarnego Znachora (57000 BYR za pół litra) a ja dodatkowo trzy pudełka czipsów. Postanawiamy pojechać na Litwę.

Litwa

Na Litwę wjeżdżamy po pokonaniu miliona bramek i kontroli. Wszędzie wjeżdżamy bez kolejki, gdyby nie to wyjazd z Białorusi też trwałby chyba z 5 godzin. Zatrzymujemy się, idę na początek kolejki i pytam kierowców czy wpuszczą przed siebie dwa motocykle. Wracam do Pawła i dopiero podjeżdżamy. I tak za każdym razem. Litwini są bardzo uprzejmi, jednak widać uprzedzenia urzędników do Polaków. Pierwszy raz w życiu muszę na granicy otworzyć kufer a celniczka przewraca mi całą jego zawartość w poszukiwaniu uchodźców. Nawet gdy wjeżdżaliśmy do Afryki nas tak nie sprawdzali. Przed nocą docieramy do Wilna. Polecam City Hotel Wilnus, 54E za pokój, obsługa mówi po polsku i jest bezpłatny parking na tyłach hotelu – już tu kiedyś byłem ze swoją starą motocyklową ekipą, Michałem i Kubą. Litwini mają problem ze swoją tożsamością, ich stolica w której zrodziły się elity to jednocześnie miasto wielu słynnych Polaków. Mówi się, że mieszało tu do niedawna 80% Polaków, a litewska elita mówiła po Polsku. To dla Litwinów trudna sytuacja i w głupi moim zdaniem sposób próbują ją zmienić. Zamiast pielęgnować polsko-litewskie stosunki przez podkreślanie tego, co nas łączy i zawsze łączyło, władze starają się usunąć język polski nie tylko z nazw ulic. Polskiego nie znajdziesz w karcie dań czy w opisie atrakcji turystycznych. Nawet w kantorze nie zobaczysz PLN/zł obok USD czy E, tylko napis Lenkije. Kompletnie bez sensu, bo co drugi turysta na ulicy to Polak. Ale czy my nie mamy podobnego zajoba na punkcie Niemców czy Rosjan?

skuter chopper.motocyklicznie.jpg
skuter – chopper w Wilnie

Wilno zaczynamy zwiedzać od wizyty w restauracji, której właściciel nosi na głowie kilka kapeluszy na raz i ubiera się jak szalony bartnik ze średniowiecza. To znana w tym mieście persona. Podają tu pyszne cepeliny i własne piwo, które nie tylko ja uważam za najlepsze na świecie. Oczywiście z wizerunkiem właściciela na kuflach. Jak się nazywa to miejsce? Zapomniałem, ale właściciel to Snekutis i chyba taki sam szyld wisi na drzwiach. Najedzeni i nachmieleni zwiedzamy Ostrą Bramę, piękny cmentarz na Rossie, przez który Sowieci chcieli pociągnąć asfalt, żeby wymazać to kilkusetletnie miejsce z pamięci Polaków i Litwinów, obserwujemy start balonów, przed nocą wchodzimy na wieżę Gedymina skąd widać całe to przepiękne miasto.

balony wilno.motocyklicznie.jpg

Z fabryki włoskiej do Polski

Następnego dnia rano ruszamy do Polski. Zajeżdżamy do Troków, starej stolicy Litwy, ale przez miasto biegnie maraton i to nas zmusza do odwrotu. Po drodze do domu chcemy zahaczyć o Stańczyki, żeby zobaczyć słynne wiadukty.

wiadukty Stańczyki.motocyklicznie

Pięć kilometrów od celu gaśnie Aprilia. Włoska elekronika, carramba. No bo cóżby innego. Ze stacyjki wypadły kable, słabo bo nie mamy lutownicy. Zatrzymuje się obok nas jakiś facet z rodziną, mówi, że jest mechanikiem motocyklowym i Aprilii szczerze nienawidzi. Ogląda motocykl i mówi, żeby kable, które wypadły skręcić ze sobą i zrobić obejście stacyjki. Stacyjka jest bez immobilizera, więc powinno zadziałać. Paweł skręca kable, nakłada na to koszulkę termokurczliwą i całość podgrzewa zapałkami.

naprawa stacyjki.motocyklicznie

Zadziałało, silnik pracuje. Dzięki ci Wielki Potworze Spaghetti, że sprawiłeś, że na stacji benzynowej na Białorusi resztę za paliwo wydali nam w zapałkach.


Jak wyjechać na Białoruś

Żeby wjechać na terytorium Białorusi trzeba mieć (1) paszport. Na podstawie danych z paszportu firma turystyczna lub w naszym przypadku Ivan wystawiają nam (2) zaproszenie. Ivan napisał nam odręcznie w 5 minut dwa zaproszenia,  w których podał nasze nazwiska, nr paszportów, termin naszej wizyty w jego mieszkaniu na Białorusi. Do tego zrobił (3) kserokopię swojego paszportu ze stroną ze zdjęciem oraz stroną ze swoim adresem. Z paszportami oraz zaproszeniami i kopią paszportu Ivana pojechaliśmy do siedziby firmy AXA, żeby wykupić (4) ubezpieczenie medyczne na terytorium Białorusi. Honorowane są wyłącznie umowy z firmami AXA, Signal Iduna i BTA Insurance Company na kwotę pokrycia kosztów leczenia min. 10 000 E. Wykupiliśmy ubezpieczenia na kwotę 20 000 E – koszt 24 zł.  Potem fotograf i (5) zdjęcie 3,5×4 cm paszportowe jeden egzemplarz. Kolejny krok to (6) wniosek wizowy. Pobiera się go z Internetu, wypełnia na komputerze i drukuje dwustronnie. Masę w nim danych podacie o sobie i swojej rodzinie. Uwaga, wniosku nie da się zapisać, żeby dokończyć go później, więc na tym etapie musicie znać już numer polisy medycznej, numery paszportu, adres zapraszającego, jego telefon na Białorusi i inne szczegóły włącznie z planowaną trasą podróży. Co jeszcze? (7) Zielona karta – jeśli ktoś nie wie, jest to formularz w kolorze zielonym, na którym w języku francuskim i angielskim znajduje się poświadczenie, że macie wykupione ubezpieczenie OC dla swojego pojazdu. Firma, która sprzedała wam OC na wasze żądanie ma obowiązek wam to wystawić za darmo.

jak wyjechac na białoruś.motocyklicznie.jpg

Z powyższymi dokumentami (8) idziemy do ambasady/konsulatu. Po kontroli na bramce przemiłe Panie w okienku przyjmują dokumenty, zabierają paszporty i wystawiają (9) rachunek do opłacenia wniosku o wizę. Choć oficjalnie wiza krótkoterminowa jednorazowa na 5 dni ma kosztować 10E dostajemy rachunek na 25E na głowę. Kolejne zdziwienie: zapłacić można wyłącznie gotówkowo i wyłącznie w banku Millenium. Pięć dni później z potwierdzeniem zapłaty między godziną 15:00 a 16:00 odbiera się wizę. Zdarza się też, że się jej nie dostaje. My dostaliśmy.

Nasza trasa

Mniej więcej, bo tak często gubiliśmy się na wsiach, że nie wiem gdzie byliśmy. Podaję więc miejscowości, na które się kierowaliśmy: PL- Warszawa, Grabarka, BY – Brześć, Kamieniec, Kamieniuki, Różany, Jezioro Świteź, Zawossie (Zaosie), Nieśwież, Mir, Nowogródek, Lida, L – Wilno, Troki, PL-Suwałki. Ogółem zrobiliśmy zaledwie 1600 km, choć jeździliśmy w zasadzie całe dnie.

Koszty

Pięciodniowy wyjazd, jedzenie, paliwo (prawie dwa razy tańsze niż w Polsce) oraz noclegi: około 800 zł na głowę.

Wizy, ubezpieczenia – około 150 zł.

Tomek Dąbrowski
zdjęcia: Tomek Dąbrowski, Paweł Zembrzuski

14 myśli w temacie “Białoruś na motocyklu

  1. Potwierdzam. Tak było. Ludzie są przyjaźni, a w kraju sąsiada z za granicy reżimu panuje wzorowy ład i porządek. Białoruś polecam, ponieważ jest to zupełnie inny świat od tego, który mamy obecnie w Polsce. Wyjazd tam przypomina podróż w czasie. Kraj ten jest bardzo bezpieczny i przyjazny. Wbrew powszechnej opinii, o naszej wyższości oraz cywilizacyjnej przewadze, można się wiele od Białorusinów nauczyć. Kraje Unii Europejskiej mogą tylko pomarzyć o takim porządku i bezpieczeństwie w miastach i na prowincji. Pozostaje tylko dążyć do tych wzorców. Niestety, przyjazne nastawienie i sympatia na poziomie relacji międzyludzkich, to nie to samo co relacje pomiędzy krajami i sympatie polityczne. Gdyby tak było nasz świat byłby lepszy. Ludzie nie musieliby zastanawiać się dzisiaj: Jak blisko granic przesuną się rosyjski wojska?; Czy II Wojna Światowa wybuchła w 1939, czy 1941?; Czy faszystowskie obozy były Polskie?; Kto to właściwie był faszysta? Chyba Niemiec, a może Polak?; I z kogo trzeba się najbardziej śmiać w kawale o Polaku Rusku i Niemcu? Odpowiem, że według mnie z najgłupszego z tej trójki. Najważniejsze jest to, że na wycieczce za granicą nikt się nad tym nie zastanawia i o to nie pyta. Ludzie z natury są dobrzy i kiedy ich spotykasz osobiście nie jest ważne w jakim jesteś kraju, zawsze pomogą.
    Paweł Z.

  2. Tomku, fajnie piszesz, przyjemnie się czyta. A i fakty historyczne ale też legendy w zgrabny sposób wplotłeś w tekst. Ja wybieram się na Białoruś za nieco ponad 2 tygodnie, potem trochę Rosji, powrót przez Łotwę i Litwę. Sporo już w życiu zjechałem świata ale ten kierunek to dla mnie nowość. Wasza relacja tylko utwierdza, że to ciekawy i wart odwiedzenia kierunek. Pozdro i LWG

    • Dziekuje za opinie i poswiecenie czasu na czytanie. Kierunek specyficzny, niby nie ma tam jakichs spektakularnych cudow kultury i natury, jednak jest cos, co odczulem jak wizyte u dawno nie widzianej, ale serdecznej i bliskiej rodziny. Szkoda, ze tyle pracy trzeba wlozyc, zeby moc tam wjechac. Gdybys zechcial sie odezwac po powrocie i dal znac jak minela podroz, byloby fajnie. Ja caly czas nie jestem gotowy na Rosje, boje sie tamtejszej milicji, strasznie brzydzi mnie korupcja. Ale moze to kolejny stereotyp do obalenia, daj znac jak twoje wrazenia gdy juz wrocisz.

  3. Bardzo ciekawie i pomocnie opisane, przyznam się że wiele zaczerpnąłem z Twojej relacji jadąc solo do Rumunii 🙂 Co do Białorusi widzę że też trzeba zaliczyć koniecznie, klimaty jak widać identyczne jak w Rosji ,w tym roku zaliczyliśmy kierunek Murmańsk i było identyczne tj małe karteczki, kserowanie paszportów w hotelach i tankowanie po zapłaceniu 😀 No nic trzeba będzie zobaczyć jak wygląda ta Białoruś. Świetna relacja

    • Dziekuje za opinie, takie komentarze sa jedynym powodem dla ktorego robie tego niekomercyjnego bloga w wolnych chwilach. Do Rosji pewnie sie tez wybiore, ale troche sie jej boje, spodziewam sie tam troche zakapiorskich klimatow jak w Polsce w latach 90tych plus kibolskich „patriotow” jak w Polsce od roku. Mam nadzieje ze sie myle i bedzie jak na Bialorusi, ktora jest pelna zyczliwosci do Polakow. I juz po denominacji:-)

  4. Przemyciliście polską kiełbasę w dobie szalejącego Afrykańskiego Pomoru Świń?! Przestępcy!!! 🙂 🙂 🙂 Dobrze, że Wam motorów nie skonfiskowali w razie odkrycia przemytu 🙂 🙂 🙂

    • Nie tylko kielbase, ale i luksusowa Whiskey. Celnicy byli bardzo mili. Nerwowo bylo tylko jak nie moglismy nr VIN w Aprilii ustalic bo to moglo sie skonczyc zatrzymaniem. Polecamy ten kierunek, tym bardziej teraz trzeba dobre relacje z bracmi z Bialorusi podtrzymywac gdy im nasz rzad grozi wylaczeniem BilSatu.

      • Dobrze, że nie sprawdzali czy jest podbity przegląd techniczny. Dopiero po powrocie zauważyłem, że termin mi upłynął przed wyjazdem. Może nie było to dla nich istotne ale jak widać było kilka powodów do zaczepki. Włączona kamera pewnie też byłaby dobrym powodem. Szkoda zgubionej karty z filmem. Coraz rzadziej przekracza się takie granice i tylko się z tego cieszyć. Fajnie powspominać.

  5. Ależ zgrabnie napisane! To się czyta, to jest podróżnicze pisanie. Dziękuję za ten opis i za inspirację do pojechania na Białoruś

    • Wolno, ale nie wolno fotografowac czy filmowac niektorych obiektow rzadowych czy jednostek mundurowych. Mozna miec problem.

Możliwość komentowania jest wyłączona.