Kawasaki H2 R
Petroleum Reitwagen – taką nazwę nosił pojazd opatentowany przez Gottlieba Daimlera w 1885 r. Maszyna, która powstała we współpracy z innym niemieckim wynalazcą, Wilhelmem Maybachem, zadziwiała współczesnych futurystycznym wyglądem i zastosowanymi rozwiązaniami technicznymi.
Wynalazek Daimlera przypominał wykonany z drewna rower ze skórzanym siodłem, pod którym ukryty był spalinowy silnik o pojemności 265 cm3. Generował znaczącą moc 0,5 KM i potrafił gnać z prędkością 6 km/godz. Po ręcznym przełożeniu paska napędowego na „większą przerzutkę” maszyna rozpędzała się do 12 km/godz. Był to pierwszy motocykl na świecie.
Przyszłość puka do drzwi
Branża motocyklowa od tamtego czasu bardzo się zmieniła. Drewno zastąpione zostało przez stal, tę z kolei wypiera obecnie aluminium, pojawiają się elementy z tytanu. Dźwignie zmiany biegów umieszczane kiedyś na zbiorniku paliwa i obsługiwane dłonią, trafiły pod stopę, a coraz częściej znikają w ogóle lub przyjmują formę przycisku, który obsługujemy, klikając palcem. Motocykle wyposażone w taką opcjonalną automatyczną skrzynię biegów i pozbawione dźwigni sprzęgła dynamicznie wprowadza Honda, także w nowej Afryce Twin, która przecież ma dawać radę także w terenie. Podobno 30 procent klientów w 2015 r. wybrało już takie wersje obsługi skrzyni biegów i nie mam tu na myśli skuterów, ale ciężkie maszyny.
Idźmy dalej – pierwsze sprężyny amortyzujące to był luksus. Potem pojawiły się amortyzatory olejowe i gazowe. Nawet aktywni motocykliści co jakiś czas łapią się na tym, że jakieś nowinki techniczne, które jeszcze kilka lat temu komentowali na zasadzie „tak może i będzie kiedyś, ale nie za moich czasów”, dziś trafiają pod strzechy i od lat są standardem. Wiele osób nadal dziwi się, słysząc, że motocykle mają systemy zapobiegające blokowaniu kół podczas hamowania, czyli popularny ABS (Anti-lock Braking System), kilkustopniowe systemy kontroli trakcji, czy że oferują możliwość wybrania trybu jazdy, np. sportowej lub turystycznej a nawet terenowej – tu też wystarczy jeden klik.
Bezpieczeństwo przede wszystkim
Hamulce bębnowe, które nadal spotyka się w niektórych tzw. klasykach, tak naprawdę skazane zostały na zagładę już 45 lat temu, gdy do salonów trafiła Honda CB 750 Four, wyposażona w hamulce tarczowe. Jeśli ktoś reaguje z entuzjazmem, widząc system ABS, powinien wiedzieć, że rozwiązanie to już w 1988 r. trafiło do seryjnego BMW K 1. Była to rewolucja, mająca ogromny wpływ na bezpieczeństwo jazdy na jednośladzie. Zblokowanie przedniego koła przy np. zbyt mocnym wciśnięciu hamulca praktycznie zawsze kończy się upadkiem – ABS zminimalizował to ryzyko. Uślizg tylnego koła na piasku, trawie czy przy zbyt gwałtownym odkręceniu manetki? Dziś nie pozwoli na to kontrola trakcji. Oczywiście, obydwa te systemy w razie potrzeby często można wyłączyć, co ma znaczenie podczas jazdy w terenie. Kolejny krok to właśnie opracowany przez BMW system DDC (Dynamic Damping Control) – zespół czujników monitoruje w czasie rzeczywistym pracę elementów resorująco tłumiących zawieszenia, sygnały płynące z manetki gazu czy ABS. Motocykl „wie”, kiedy się pochyla, przyspiesza, hamuje czy jedzie po nierównościach i automatycznie koryguje pracę zawieszeń, bez świadomego udziału kierowcy. Tu ważna informacja: od 2017 r. wszystkie sprzedawane w UE motocykle szosowe o pojemności powyżej 125 cm3 będą musiały być wyposażone w system ABS. Szacuje się, że zmiany te ograniczą o 25 procent liczbę wypadków z udziałem motocyklistów.
Prawo i ekologia – rodzice postępu
Bezpieczeństwo pozostaje najważniejsze, ale póki co nie jest oferowane w pakiecie i trzeba za nie dodatkowo płacić. Inaczej wygląda motocyklowa rewolucja w obszarach, które reguluje prawo. Norma czystości spalin Euro 3 wymusiła stosowanie wtrysku paliwa i zapoczątkowała erę wymierania gaźników. Wcześniej norma Euro 1 wpłynęła na upowszechnienie stosowania katalizatorów w układzie wydechowym. Co będzie dalej?
Suzuki Extrigger
Elektro i Turbo
Najzdolniejsi wizjonerzy zainspirowani kinem SF, literaturą fantastyczno-naukową, grami wideo czy pomysłami rysowników komiksów, uzbrojeni w wiedzę techniczną, trafiają pod skrzydła motoryzacyjnych koncernów, gdzie mają szansę realizować swoje szalone pomysły. Tam powstają motocykle koncepcyjne, czasem tak niestereotypowe, że nikt nie wierzy, iż to nie żart. Motocykle napędzane silnikami elektrycznymi zdominowały wyobraźnię inżynierów kreujących przyszłość branży, a niektóre firmy wstawiły już takie maszyny do salonów.
W obszarze, gdzie liczy się dynamika, agresywne oddawanie mocy, nastawienie na osiągnięcie celu, ale także ryk wydobywający się z układu wydechowego, rewolucji dokonał KTM – Freeride E-SX trafił na rynek w 2015 r. Mechaniczna pomarańcza zasilana baterią litowo-jonową generuje moc maksymalną 22 KM przy masie zaledwie 106 kg – nie jest to mało, biorąc pod uwagę, że to cross, motocykl wyczynowy. Cross bez spalin, sprzęgła, biegów, wydechu i dźwięku? Ale jak to? Ano tak to! Rodzi się nowa tradycja. Elektryczne koncepty pokazują w zasadzie wszystkie znaczące firmy z branży, a mniej znane próbują przy tej okazji umocnić się na rynku, tak jak np. firma z Monako, proponująca 200-konnego kolosa o nazwie Voxan Vattman.
W przyszłości problemy z długim okresem ładowania baterii i krótkim czasem ich pracy z pewnością zostaną rozwiązane. Gdy coś jest zagadnieniem technicznym, ulepszenie pozostaje tylko kwestią czasu. Suzuki w jednym ze swoich prototypów, skuterze e-Let’s, którego testy drogowe już się zakończyły, stosuje silnik zintegrowany bezpośrednio z tylnym kołem, gdzie akumulator doładowywany będzie energią pozyskiwaną podczas hamowania. Kawasaki i Yamaha także inwestują swój autorytet w energię elektryczną.
Yamaha GEN01
Yamaha pokazała już dwa koncepty tego typu – terenowy PED1 oraz naked bike’a PES1. Duże poruszenie wywołuje też tajemniczy pojazd o nazwie GEN01, spod znaku skrzyżowanych kamertonów. Ma to być trzykołowy wehikuł do jazdy po asfalcie i po bezdrożach. Póki co, nie wiemy zbyt dużo na jego temat, ale wygląda intrygująco – Yamaha może zaskoczyć.
Tym razem jednak najbardziej zaskakuje Kawasaki z pojazdem o nazwie „J”. Czy to jeszcze motocykl, czy może quad lub trójkołowiec? Nikt nie zna odpowiedzi na to pytanie, bo prototyp ten jest niczym kameleon. Na zdjęciach wygląda tak nieprawdziwie, że trudno uwierzyć, iż istnieje naprawdę. Agent „J” ma dwa koła z przodu i dwa z tyłu, z tym, że tylne wyglądają jak jedno. Przednie dwa w razie potrzeby zbliżają się lub oddalają od siebie. Gdy jadą blisko siebie, całe podwozie obniża się, kanapa odjeżdża w dół i w tył, a kierowca przyjmuje postawę pochyloną, niczym na motocyklu supersportowym. W drugim trybie jazdy koła odjeżdżają od siebie, kanapa unosi się i przysuwa do czoła motocykla, zaś sylwetka jeźdźca prostuje się, niczym na quadzie. To „coś” napędzane jest z alternatywnego, niklowo-metalowego hybrydowego akumulatora. Jeśli kiedyś trafi na drogi, nawet za 50 lat będzie wywoływać zdziwienie.
Powrót do przyszłości
Przyszłość puka do drzwi, jednak póki co ta najbliższa nadal należy do silników spalinowych. Dowodzi tego Honda, modelem NM4 Vultus, inspirowanym pojazdami znanymi z japońskich filmów anime czy komiksów manga. Suzuki pracuje nad modelem Recursion 600 – motocyklem o nowoczesnej, ale nie odrealnionej, sylwetce, napędzanym silnikiem spalinowym z turbosprężarką, która z tej standardowej pojemności z pewnością uwolni zadziwiające osiągi.
W tym miejscu kropkę nad „i” stawia Kawasaki. Zieloni (firmowy kolor) stworzyli potwora i wystawili go na sprzedaż. Za nieco ponad 100 tys. zł możemy mieć własnego Ninję H2. Już dziś motocykl otrzymał prawo używania oznaczenia „River Mark”, zarezerwowanego dla modeli o historycznym znaczeniu. Podwójny wtrysk paliwa, 16 zaworów, potężne podwójne tarcze hamulcowe przedniego koła – można by wnikać w podobne „szczegóły”, jednak nie to jest najistotniejsze. Kawasaki Ninja H2 wprowadza motocyklowy silnik z kompresorem do garaży co zamożniejszych Janów Kowalskich. Serce o pojemności 1000 cm3 generuje tu moc 210 KM! Zszokowani?
Wersja sportowa za jedyne 200 000 tys. zł z groszami, nie przeznaczona póki co na drogi publiczne, dostarcza do dyspozycji kierowcy – uwaga! – 240 kW, czyli 326 KM! Słownie – trzysta dwadzieścia sześć! To wszystko przy masie pojazdu cztery razy mniejszej niż mały samochód osobowy.
Panie Daimler, coś Pan narobił…
Tomek Dąbrowski
Artykuł w całości ukazał się w miesięczniku Młody Technik nr 5/2015